Kiedy
wychodziłam ze szpitala ostatniego dnia swoich praktyk, w szatni zorientowałam
się, że zostawiłam coś na oddziale. Wracając, natknęłam się na kobietę, która
ewidentnie nie wiedziała, gdzie iść. Dość głośno dawała do zrozumienia, że
szuka wejścia na SOR. Zbliżając się do niej, nauczona doświadczeniem ostatnich
tygodni, przygotowywałam już w głowie, co mogę jej powiedzieć. Tymczasem,
kobieta przeszła obok mnie zupełnie obojętnie, nie pytając o nic. Dopiero
po chwili zorientowałam się, że bez białego fartucha i identyfikatora
na szyi byłam dla niej niewidzialna.
Z jednej strony ta
sytuacja mnie rozbawiła – ja już prawie otwierałam usta, żeby coś powiedzieć,
podczas gdy kobieta przeszła szybko obok, nawet na mnie nie patrząc. Ach ta
młodzieńcza gorliwość.
Z drugiej jednak,
poczułam też małe ukłucie żalu. Praktyki były dla mnie naprawdę wyjątkowym
doświadczeniem. Pierwszy raz miałam okazję dołączyć w chociaż małym stopniu do drużyny w białych kitlach czy kolorowych scrubsach i poczuć się
odpowiedzialną za innych i za to, co robię.
Tamta kobieta dała
mi do zrozumienia, że póki co, starczy tego dobrego.
Praktyki odbywałam
na Oddziale Chirurgii Naczyniowej w Centralnym Szpitalu Klinicznym MSW w
Warszawie. Trafiłam tam w sumie przypadkowo – z kolegą z grupy po prostu
powiedzieliśmy, że chcemy iść „na jakąś chirurgię” (oryginalnie!). Przydzielono
nas na naczyniówkę i moim zdaniem mieliśmy szczęście. Na oddziale trafiliśmy na
wiele osób wśród pielęgniarek i lekarzy, którzy chętnie angażowali nas w swoją
pracę, dzielili się wiedzą i doświadczeniami.
Nie ma się co
oszukiwać – sam początek nie był najłatwiejszy, mimo że bardzo ekscytujący.
Panie pielęgniarki nieufnie podchodzą do „dzieciaków” przychodzących na oddział
pewnie dlatego, że nie wiedzą, czego mogą się po nich spodziewać. Z tego co
później mówiły, zdarzają się im różne osoby. Również takie, które po pierwszym
roku kierunku lekarskiego niechętnie współpracują lub emanują dość bezpodstawnym
poczuciem wyższości w stosunku do pielęgniarek, bo przecież już są niemalże
„panamidoktorami” czy „paniamidoktórkami”. Ciężko mi sobie wyobrazić, skąd się
bierze taka postawa u osób, które przecież, przychodząc na oddział, na dobrą
sprawę nie wiedzą nawet, jak poprawnie zmontować kroplówkę czy trzymać strzykawkę.
Dobra wiadomość
jest jednak taka, że po krótkim preludium podejrzliwości można liczyć na to, że
chęć do nauki i pomocy zostanie doceniona. Za pozytywne nastawienie i szacunek
panie pielęgniarki odwdzięczyły się nam życzliwością, cierpliwymi lekcjami i
tolerancją dla naszej nieporadności nowicjuszy. Dlatego zachęcam wszystkich do
trzymania swojego ego i wrodzonego lenistwa na wodzy – naprawdę nie warto
dorzucać swoich trzech groszy do problemu spadającego poziomu zaufania między
pielęgniarkami i lekarzami przy absolutnie pierwszej okazji.
Wracając jednak do
tematu samych praktyk – jak już wspomniałam, jestem z nich bardzo zadowolona. Co dokładnie z
nich wyniosłam?
Zrozumiałam, jak
działa szpitalny oddział.
Choć to mało
spektakularne na pierwszy rzut oka, właśnie orientację w organizacji życia
oddziału uważam za kamień milowy tych praktyk. (Nie)szczęśliwie, ja sama
leżałam w szpitalu w swoim życiu tylko przez dwie doby, przy czym i tak cały
pobyt w zasadzie przespałam. Dlatego moje prywatne doświadczenia w tej kwestii
są mocno ograniczone. Dopiero ostatni miesiąc pokazał mi, jak wyglądają
obchody, raporty i odprawy, wycieczki na badania i blok operacyjny,
podejmowanie decyzji na oddziale i tryb przyjmowania pacjentów.
Pomogłam w pracy
pielęgniarkom oddziału.
Kilka akapitów
wcześniej już częściowo wspomniałam o kwestii współpracy z paniami. Dzięki
naszemu zaangażowaniu po kilku dniach pielęgniarki zaczęły nas traktować jako
prawdziwą część zespołu – przez znakomitą większość czasu nie czuliśmy się więc
jak piąte koło u wozu. Wiedzieliśmy, że nawet drobne czynności, które
wykonujemy (np. bieganie na posyłki), są potrzebne i odciążają panie pielęgniarki. Była to
całkiem miła świadomość, kiedy trzeba było zwlec się z łóżka o 5:20, żeby iść
do szpitala – wiadomo było, że nasza obecność tam miała znaczenie.
Doświadczyłam „magii”
białego fartucha.
Zdaje się, że o
tej „magii” muszę napisać oddzielny post, bo ciężko mi zawrzeć przemyślenia na
ten temat w kilku słowach.
Krótko mówiąc,
chodzi o to, że wiele razy poczułam, że pacjenci obdarzają mnie dużym zaufaniem
i wiarą w moje umiejętności, wiedzę, kompetencje – tak naprawdę tylko dzięki
temu, jak jestem ubrana. Kojarzycie moją historyjkę ze wstępu, prawda?
Biały fartuch
wysyła mocny komunikat – wiem co robię, zaufaj mi. Czuć to od pierwszych chwil
w szpitalu.
Pierwszy raz
ukułam człowieka.
Pobieranie krwi,
podawanie leków podskórnie czy domięśniowo, wkłuwanie wenflonów – esencja
praktyk pielęgniarskich. Nadal trzęsą mi się odrobinę ręce (szczególnie kiedy
nie chcę zepsuć pobrania krwi), ale generalnie te czynności mogę już dopisać do
listy swoich „skilli”. Mam nadzieję tylko, że nie wyparują one zbyt szybko, bo
jednak kolejne praktyki dopiero za rok.
Widziałam pierwsze
operacje w swoim życiu.
Selfie z bloku
operacyjnego to punkt obowiązkowy każdego szanującego się
instagramowicza-praktykanta. I ja zrealizowałam tę szaloną misję podczas
4,5-godzinnej operacji, która odbyła się ewidentnie poza moimi godzinami pracy.
Również pierwszy raz w życiu napisałam wtedy smsa o uroczej treści: „Mamo,
oddzwonię później. Jestem na operacji.”, także chirurgia pełną gębą.
Same operacje są
fascynujące, a klimacik na bloku naprawdę ciężko porównać z czymś innym.
Czatowałam na moment, kiedy szatnia będzie pusta. |
Nauczyłam się
robić EKG.
EKG było badaniem,
które już od samego początku praktyk należało do nas. Słowa „krew spływa do
ziemi, a słońce świeci nad trawą” momentalnie pozwoliły zapamiętać ułożenie odprowadzeń
kończynowych. Do tego szybki trening z obsługi samego urządzenia i już, można
działać. Szybko i przyjemnie.
Nauczyłam się
mierzyć przepływy w naczyniach.
Jak przystało na
chirurgię naczyniową, jednym z podstawowych badań diagnostycznych było USG Dopplera.
Jeden z lekarzy na oddziale, z dużym zacięciem dydaktycznym, od początku
zapraszał nas na badania, tłumacząc dokładnie, co robić i co klikać. Z
błogosławieństwem jego i oddziałowej, sami próbowaliśmy swoich sił w chwytaniu
idealnych przekrojów poprzecznych i podłużnych naczyń. Pod koniec praktyk pokój
badań stał się w zasadzie pokojem zabaw wszystkich studentów z oddziału, ale
dzięki temu naprawdę umiem uchwycić naczynie, ustawić bramkę i zmierzyć
prędkość krwi.
Poznałam fajnych
ludzi.
Wyżej wspomniałam
o pokoju zabaw studentów, bo pod koniec mojego pobytu w szpitalu zrobiło się
nas naprawdę sporo. Na samym początku było nas dwoje – ja i mój kolega z grupy.
Później pojawiły się kolejne osoby po pierwszym i piątym roku. Do tego
dziewczyny z kółka chirurgicznego. Bardzo miło będę wspominać wspólne kawy w
parku przy szpitalu czy właśnie zabawy z USG.
Przewrażliwiłam
się na punkcie mycia rąk.
Serio, mycie rąk
nigdy nie będzie już tak szybkie jak wcześniej. Przecież wszędzie czyha na nas
tyle niebezpieczeństw!
Podczas praktyk
zdziwiło mnie również to, jak łatwo dać się wciągnąć. Kiedy coś się działo,
ciężko było wyjść z oddziału. Dla operacji zostałam do prawie 21:00 w szpitalu
(przecież warto było zobaczyć, a to był mój przedostatni dzień). To pewnie
głównie przez entuzjazm nowicjusza, ale jednak coś w tym jest, że praca w
szpitalu pochłania i czasem ciężko się wyłączyć. Będę musiała się nauczyć obsługiwać
przycisk on/off.
Przewidywałam, że
te praktyki będą ważnym sprawdzianem, czy nadaję się do pracy z chorymi ludźmi.
Najtrudniejsze są momenty, kiedy pacjent bardzo cierpi, krzyczy, a ktoś i tak
musi robić swoje, ale tego się spodziewałam. Poza tym wydaje mi się, że umiem
trzymać emocje na wodzy i chęć pomocy pacjentowi jest we mnie silniejsza niż czasem
mało sympatyczne wrażenia wizualne czy jakiekolwiek inne.
Jeszcze wiele
przede mną, ale ten pierwszy krok uważam za bardzo udany. Szkoda, że po drugim
roku mamy zaplanowany tylko jeden tydzień na SORze.
A
jakie są Wasze wrażenia z praktyk? Jak współpraca z pielęgniarkami i lekarzami?
Mieliście szczęście trafić na osoby chętne Was czegoś nauczyć?
Jeśli
macie jeszcze jakieś pytania dotyczące moich praktyk – czekam z
niecierpliwością! ; )
Ojej. Jak ja Ci zazdroszczę! Super miałaś, chociaż na pewno trudno. Ja niestety nie dostałam się na medycynę w tym roku, tylko na fizjoterapię. Rozważam czy podchodzić do matury drugi raz..
OdpowiedzUsuńGratuluję dostania się na fizjoterapię :) Masz jeszcze pół roku, żeby zdecydować, czy będziesz podchodzić do matury znowu. Warto brać to pod uwagę, ale też super, że podejmiesz jakiś kierunek. Może okaże się, że stracisz głowę dla fizjoterapii ;) Powodzenia!
UsuńDziewczyno,jesteś moją nadzieją! Jestem licealistką,teraz idę do 2 klasy,jestem na profilu mat-geo-ang. I kompletnie nie wiem co robić ze swoim życiem. Z jednej strony lubię matematykę ,ale z drugiej strony jak wchodzę do szpitala to czuję się jak w domu (wiem,to może głupio zabrzmieć ,ale moja mama pracowała w szpitalu i jak byłam mała to spędzałam tam dużo czasu :D).I właśnie się zastanawiam czy przepisać się na bio-chem,czy może być na tym profilu i spróbować samemu przygotować się do matury z biologii. Albo tak jak Ty iść na studia związane z matematyką i sprawdzić czy to jest to,a jak nie to pisać później maturę.Jeżeli dałaś radę sama ogarnąć dwa przedmioty na maturę to jest to wykonalne!:D A na jakim profilu byłaś w liceum ? Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńW liceum byłam na profilu mat-fiz-geo-ang + niemiecki podstawowy. Także zupełnie nie w tą stronę ;)
UsuńNie zazdroszczę, bo przed Tobą naprawdę trudne decyzje. Ja sama też nie za bardzo wiedziałam, co ze mną będzie.
Masz jeszcze sporo czasu w sumie. Jeśli chcesz mieć jak najwięcej możliwości, to przygotowywanie się do biologii na własną rękę może być dobrym pomysłem. Z matematyką i biologią można się dostać spokojnie chociażby do Łodzi. Może warto zgłosić się do nauczyciela biologii w Twoim liceum i poprosić o pomoc - mogłabyś np. pisać u niego próbne matury, żeby wiedzieć, jak Ci idzie :)
Twój blog podniósł mnie na duchu. Tak jak w komentarzu powyżej jakiś czas temu doszłam do wniosku, że chciałabym jednak studiować medycynę, ale niestety nie jestem na bio-chemie (przeniesienie się do tej klasy nie miało sensu, teraz idę do 3 klasy), więc postanowiłam sama zacząć uczyć się biologii. Co prawda chemii nie byłabym od tego czasu ogarnąć w takim stopniu, ale wykorzystam z mojego profilu matematykę. Wszyscy mówią mi, że to nie ma sensu, że mi się nie uda, inni nie tyle się uczą, a się nie dostają. Mimo wszystko miałam i mam w dalszym ciągu tyle samozaparcia, takiej motywacji, że nie poddałam się. Mam nadzieję i bardzo w to wierzę, że mi się uda i będę mogła w przyszłości być lekarzem. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńP.S. Jak przygotowywałaś się do matury z matematyki?
Powodzenia z przygotowaniami do Twoich matur! Podjęłaś się trudnego zadania, ale z pewnością nie jest ono niewykonalne. Musisz słuchać siebie i szczerze oceniać swoje możliwości, a nie słuchać krytycznych głosów, które tak po prostu mówią, że skoro komuś innemu się nie udało, to z Tobą będzie tak samo. Jeszcze raz powodzenia! :)
UsuńJeśli chodzi o moją maturę z matematyki, to niestety moje przygotowania nie były zbyt spektakularne. Po prostu robiłam wszystko po kolei, odrabiałam prace domowe, pisałam sprawdziany i wreszcie nauczyłam się tego, co trzeba ;)
Czyli nie jestem sama :) Ja też chyba pozostanę na tym profilu i sama zacznę się uczyć biologii.Zobaczymy co to będzie,uda się ,albo nie. Pozdrawiam i powodzenia !
OdpowiedzUsuńMasz cały rok więcej :) W takim czasie można naprawdę wiele zrobić. Pozdrawiam!
UsuńDominika:) Czekam na update! Jak idzie studiowanie?
OdpowiedzUsuńHa, temat mycia rąk brzmi znajomo:) Miałam praktyki wprawdzie z fizjoterapii, ale samo przebywanie w szpitalu wyrobiło we mnie nawyk obsesyjnego mycia rąk przed zjedzeniem czegokolwiek (w sumie nie najgorsza fobia;) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńA jak się czujesz już teraz pracując jako pielęgniarka?
OdpowiedzUsuńFascynujący wpis. Trzymam kciuki za twoja pracę!
OdpowiedzUsuńCzekam na swoje praktyki, po twoim wpisie nie mogę się doczekać!
OdpowiedzUsuń